czwartek, 10 listopada 2011

Limoncello

Pokochałam Neapol od pierwszego wejrzenia (czy raczej przejścia przez ulicę). Zachwycił mnie chaos, w którym każdy jakoś się odnajduje (po prostu niektórym zajmuje to więcej czasu;), rano wszechobecny zapach kawy, który przegryza się przez słodki aromat świeżo pieczonych ciastek, a wieczorem zapach pizzy i dzikie tłumy pod najlepszymi pizzeriami w mieście - myślę, że na stolik mimo sprawnej rotacji czeka się jakieś dwie godziny. Pomijam już widok na port i Wezuwiusza. I krótkie spodenki pod koniec października!


Zachwycił mnie też pan ze sklepu z Limoncello, mocnym cytrynowym/limonkowym likierem - najlepszym sokiem produkowanym w Neapolu (ogółem na południu Włoch). Miałam wrażenie, że każde miasto na w okolicy szczyci się najlepszym limoncello. I nie dopuszcza do siebie tego, że likier z innego miesca mógłby być lepszy. Tak więc można przebierać w Limoncello di Sorrento, Limoncello di Napoli i całym mnóstwie oryginalnych wyrobów regionalnych, które obowiązkowo mają coś wspólnego z cytryną. W ogóle gdzieś przeczytałam, że cytrynowy likier jest typowym świątecznym napojem we Włoszech, ale to już inna sprawa.

Wrócę jednak do tematu: Pan Limoncello (ze sklepu) jest właściwie chodzącym chwytem marketingowym. Zaczyna przyjmowanie klientów od upijania swoimi wyrobami - w wersji bardziej kremowej i tej oryginalnej, zdaje się wyżejprocentowej, jak mówił: na trawienie, a trawienie we Włoszech to (po)ważna sprawa. Potem prowadzi lekko pijanych gości (i z całą pewnością z już uregulowaną pracą żołądka oraz perystaltyką) do części sklepu, w której pokazuje jak przygotowuje się cytryny/limonki. Obiera się je za pomocą sekretnego narzędzia, które okazało się być niczym innym jak zwykłą obieraczką do owoców. Wycieczka ogółem trwa dość długo, a jej trasa zahacza również o coś na kształt kominu sprzed naszej ery. Wiadomo - im więcej czasu poświęci przewodnik tym bardziej głupio jest nic nie kupić.


Tak poza tym Pan Limoncello jak na neapolitańczyka przystało był najzwyczajniej w świecie miły. Pytał skąd jesteśmy, co robimy w Neapolu i nie byłby prawowitym mieszkańcem swojego miasta gdyby nie zaczął tematu pizzy (szczegóły potem).
Na do widzenia oprócz starannie zapakowanych zakupów (na tyle starannie, że proponował crash testy) sprezentował nam po cytrynowym żelku. Pierwszego specjalnie dla mnie, i z lekkim opóźnieniem drugiego, specjalnie dla Konrada. Do tego do zakupów wrzucił całkiem pokaźną ilość odskórkowanych limonek. Bo w limoncello skórki są najważniejsze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz