poniedziałek, 3 października 2011

Siena w jeden dzień

Miałam wrażenie, że Sienę da się zwiedzić w jeden dzień - może ze względu na Piazza del Campo (główny rynek), na którym można osiąść i jedząc lody oraz pijąc wino nie ruszać się z miejsca przed dobrych parę godzin. Późniejsze moje plany na czas spędzony poza domem często sprowadzały się do samego siedzenia na rynku, ewentualnie krótką wyprawę przed pobliską Katedrę (Duomo) z efektowną fasadą. Tym, którzy byli we Florencji, architektura budynku może wydać się znajoma. Cały dowcip polega na tym, że sieneńska katedra miała stać się największą na świecie (a przynajmniej we Włoszech), a przede wszystkim miała pobić rozmiarami tą florencką. Ostatecznie jako świątynia funkcjonuje tylko jedno skrzydło pierwotnego projektu. Ziemia pod pozostałą część katedry okazała się zbyt grząska, a że oprócz tego całość położona była na wzgórzu (Siena jest zbudowana na trzech wzgórzach), żaden architekt i inżynier nie mógł już zapewne dużo wskórać. 

Fragment fasady sieneńskiej Bazyliki - wilczyca gratis (legenda głosi, że Sienę założyli synowie Remusa wychowanego przez wilczycę).

Wracając do Piazza del Campo: można tam spędzać godziny nie tylko ze względu na artykuły spożywcze. Rynek ma niezwykły kształt - w przewodniku określają go kształtem muszli - całość zbiega się w jednym punkcie (przy Palazzo Publico, do którego nigdy nie weszłam), przez co jest nieco pochyła. To gwarantuje dobre warunki do całkiem wygodnego posadzenia pupki, dlatego kiedy schowa się już słońce, rynek obsiadają tłumy turystów i tubylców. Było to cudowne miejsce do obserwacji w czasie kiedy mój Konrad intensywnie przygotowywał się do egzaminu z włoskiego. Jako że jestem blondynką, w pobliskiej lodziarni pan nakładał mi porcję lodów starczającą na pół wieczoru. Cudownie!

Piazza del Campo - ta plama po lewej stronie to gołąb ;)

Fontanna na Piazza del Campo z systemem pojenia gołębii: gołąb siada na pysku wilczycy, schyla głowę, pije wodę z jej paszczy po czym odlatuje - chwilę później siada następny i tak w kółko. Gapiłam się jak zahipnotyzowana.
  
Kolejną atrakcją są relikwie (twarz i kciuk) Świętej Katarzyny w bazylice San Domenico. Niezbyt przemawiają do mnie tego typu highlighty, ale trzeba przynać, że mimo swojego ascetycznego trybu życia Katarzyna miała całkiem zadbane paznokcie. Sam kciuk jak na ironię zgrał się z non-stop używanym wśród lokalnych Erasmusów facebookowym zwrotem Mi piace! (czyli Lubię to!) i jego aż za dobrze znanym symbolem (kciukiem właśnie). Śmiesznie.
Jeśli chodzi o samą bazylikę to obejrzałam tam witraże zarazem  najbrzydsze i najśmieszniejsze! Nie mogłam przeboleć tego, że w środku obowiązywał całkowity zakaz robienia zdjęć.

Bazylika nocą

Przy okazji ku mojej uciesze odkryłam, że nie tylko Warszawa ma (a właściwie miała) bazar wokół stadionu! Błąkając się po Sienie znalazłam dokładnie ten sam motyw. Co zabawne asortyment nie różnił się zbytnio od stołecznego: staniki, ubrania, patelnie, koraliki, pierdółki. Jedynym dodatkowym elementem było morze kawy rozlane po małych kawiarenkach.
Nikogo pewnie nie zdziwi też fakt, że większość pobytu w Sienie spędziłam przy garach i na spożywczych zakupach. No i oczywiście na jedzeniu. Wszystko było takie świeże i pyszne! Najfajniejszym eksperymentem były kwiaty cukinii faszerowane ricottą, ale z tym odsyłam do innego bloga ;)

Ciąg dalszy oczywiście nastąpi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz