środa, 7 września 2011

Belgrad.

Belgrad stał się chyba jednym z moich ulubionych miast - nie wiem czy z powodu ilości zjedzonego mięsa, owoców czy słodyczy. A może to przez Cow Parade (pamięta ktoś jeszcze wersję z Warszawy?) i wystawę na temat Polski, które sprawiły, że poczułam się niemalże jak w domu? Nie mówię już o Lidce, której mieszkanie załapało się na jedno ze zdjęć.
Mogło mi się też spodobać to jak Belgrad odbudowuje zniszczone części miasta i jak gospodaruje przestrzenią.

Cow Parade + romskie dzieci gratis

Są trzy belgradzkie miejsca, które wspominam najczęściej. Pierwsze to fontanna w środkowej części miejskiego deptaku, która ściąga wszystkich ludzi znajdujących się w okolicy. Gaszą pragnienie, myją twarze, dłonie, rozmawiają - dla mnie brzmi jak wodopój na sawannie. Zresztą trochę jak na safari mogłyśmy poobserwować zwierzynę małą, dużą, w różnych sytuacjach. Warunki były niezwykle sprzyjające, bo wokół wodopoju znajdowały się wygodne ławeczki. Wszystko w otoczeniu kamienic i stoisk z popcornem, czasem z dodatkiem muzyki w tle.

Wodopój przy głównym deptaku w Belgradzie.

Wieczorny fortecowy mur z widokiem na miasto.
Ulubionym miejscem numer dwa jest Forteca - można odnieść wrażenie, że wypoczywa tam większość mieszkańców Belgradu. Popołudniami (aż do nocy) starsi panowie w każdym zakamarku fortecowego parku zawzięcie toczą rozgrywki szachowe, zaś w głównych alejkach turyści mogą kupić brzydkie pamiątki.
Wieczorem parkowe ławki i fortecowe mury (z widokiem na całe miasto!) stają się miejscem różnego rodzaju spotkań. Główne przejścia zarastają straganami z napojami oraz przekąskami. W jednej części zamku ustawiono wcześniej wspomniane zdjęcia z Polski, dalej fontannę z dedykacją dla Japończyków, a zupełnie z drugiej strony wybudowano korty tenisowe i boiska koszykarskie, gdzie treningi odbywał lokalny klub sportowy.
Po całym parku rozsiane były designerskie ławeczki w ciekawych kształtach (np. arbuza;), które śmiesznie kontrastowały z zabytkowymi murami. W Belgradzie nie tylko takie połączenia mogły dziwić - osobiście zachwyciło mnie to z jakim wyczuciem w centrum miasta zapełniono szczerby w ciągach kamienic, które powstały po bombardowaniu miasta. Często klasyczne surowce i kształty, łączono ze szkłem, ciemnym drewnem i prostymi bryłami (widać chociażby w tle zdjęcia krowy na samej górze).

Lokalni szachiści ;)
  
Miejsce numer trzy, można by rzec last but not least, to Ulica Skadarska. W przewodniku opisano ją jako miejsce, gdzie czas swój spędza belgradzka bohema. Osobiście widziałam tam głównie turystów i młodych ludzi na biforkach, ale nie miało to większego znaczenia. Wzdłuż ulicy rozlokowane są liczne knajpki, restauracyjki i kawiarnie, każda urządzona w trochę innym stylu. Wkradał się tam lekki kiczyk, który tak kocham!

  Sztuczna trawa, sztuczne kwiaty. Ulica Skadarska  

Ponieważ byłyśmy ciągle najedzone pljeskawicą, musiałyśmy zadowolić się płynnymi smakami. Usiadłyśmy przy stoliku tuż przy barierce knajpkowego tarasu. Nie miałyśmy wyjścia, bo miejsce ze względu na dobry widok na całą ulicę, aż się prosiło. Zamówione drinki były przepyszne, a na ich smak oprócz użytych składników wpływała również niska cena.
Ze względu na lokalizację, główym elementem naszego widoku była restauracja Dwa Jelenie, a w porywach również jelenie w postaci kelnerów. Panowie byli dość znudzeni, ale nam dostarczyli sporo rozrywki.
W pobliżu ulicy Skadarskiej znajduje się również Dolina Silikonowa. Jak z nazwy można wnioskować, w miejscu tym silikonowe panie szukają bogatego sponsora. Najwyraźniej najciekawsze widoki nas ominęły, bo byłyśmy tam trochę za wcześnie.
Na pocieszenie zamiast silikonów obejrzałyśmy (a nawet zjadłyśmy) tureckie przysmaki (głównie baklawę), które często pojawiają się na Serbskich stołach. Jest to efekt całkiem bliskiego położenia Turcji, przyjemniejszy niż kucane toalety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz