niedziela, 25 września 2011

Pizza nie pomaga

Ciągle tkwiłam w Taravisio, ciągle z tym samym Włochem, którego zupełnie nie rozumiałam. I ciągle byłam głodna. W końcu dorwałam kawałek pizzy, który niczym specjalnym mnie nie zachwycił, niestety nie pomógł też w nabieraniu sympatii do Pana Włocha (no, może trochę;). Już na prawdę chciałam być sama albo chociaż z kimś z kim mogę porozmawiać inaczej niż na migi. Ostatecznie na moją prośbę wylądowaliśmy na stacji kolejowej już na godzinę przed odjazdem mojego pociągu - nie miałam nawet nadziei, że chociaż tam odnajdę choć pierwiastek świętego spokoju.

Ku mojemu zaskoczniu Pan Włoch (po wylewnych pożegnaniach) sobie poszedł i samotność całkiem mi się udawała. Ten spokój wydawał mi się mocno podejrzany, więc na wszelki wypadek uciekłam do dworcowej łazienki. Damska toaleta stała się nie tylko moim schronem, ale i prywatnym SPA. Po ostatniej dobie zwykłe mycie zębów stało się luksusem, którego wreszcie mogłam zaznać. Jak nowo narodzona wyszłam z łazienki, ale cała moja świeżość przeminęła na widok niebieskich adidasów, które już tak dobrze znałam. Tak, to buty Pana Włocha! Wrócił żeby mi powiedzieć, że mogę jeździć pociągiem, autobusem, ale nigdy, przenigdy autostopem. Tak gwoli przypomnienia. A później niby znów sobie poszedł.

Widać na stacji panował wahadłowy ruch freaków, bo zamiast Pana Włocha Niebieskie Adidasy pojawił się zarośnięty koleś koczujący w poczekalni. Miłą odmianą było to, że świetnie mówił po angielsku. Nie był też Włochem, dokładniej pochodził z Ekwadoru - taki jeden z cyklu Fuck the system, wyznawca otwartych związków, co to podobno ma dziewczyny z okładek Vogue'a w kilku miastach Europy. Modern hipis można by rzec ;) Było pozytywnie. I mogłam udawać, że nie widzę niebiestkich adidasów, które znów zmaterializowały się na stacji. I znowu, i raz jeszcze. Przy okazji poleciłam Ekwadorczykowi austriackie Villach z turkusową wodą, do którego i tak się wybierał.
Zdjęcie butelki, które chyba bez głębszego celu zrobiłam w pociągu relacji Taravisio-Udine.

Mimo wszystko bardzo mi ulżyło kiedy wsiadłam do pociągu. Przez okno widziałam jeszcze Pana Włocha Niebieskie Adidasy, który opowiadał historię mojej podwózki tym razem nieco zaskoczonemu konduktorowi. Mi i tak było już wszystko jedno - 10 minut później niebieskie buty zniknęły daleko za horyzontem, a w całym wagonie prócz mnie nie było żywego ducha. W końcu! Przede mną tylko przesiadka w Udine i (jak się okazało) noc na dworcu w Wenecji. W tym roku przynajmniej bez załamania pogody.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz