czwartek, 8 września 2011

Z Gučy - ucieczka w cisze

Festiwal w Gučy przytłoczyła mnie nieco obfitością dźwięków. Głównie ze względu na fakt, że na naszym kempingu bodźców słuchowych było również pod dostatkiem. Dźwięki docierały najczęściej w postaci house'owej muzyki z ogromnych głośników ustawionych centralnie na wprost naszego namiotu. Koniec końców do trzeciej w nocy (bo wtedy zaczynała się cisza nocna;) nie pomagały nawet douszne stopery. Zdaje się, że Lidka była bardziej odporna, ale i tak zgodnie stwierdziłyśmy, że nie ma co grzać tyłków i trzeba jechać dalej. I tak się stało!

Autobus nieco nas zaskoczył dość wysoką ceną przejazdu, ale miał swój poranno-robotniczy klimat. Z tego wszystkiego i tak bardziej zdziwiła nas przesiadka w Lučani. A właściwie jej brak. Rozkładowy autobus nie przyjechał i chyba nie zamierzał. Za to podjeżdżający nieustannie taksówkarze pytali o to gdzie nas zabrać a dokładniej czy nie zawieźć nas do Gučy. Najwyraźniej tak wyglądałyśmy.

Dworzec autobusowy w  Lučani
 





 Nauczona doświadczeniem z południowej Rumunii, wyszłam z założenia, że na pewno chcą na turystach-frajerach dobrze zarobić. Musiałam jednak zrewidować poglądy w momencie, kiedy kolejny tubylec wpakował się w taksówkę jakby nigdy nic i odjechał w siną dal.
W związku z tym wysłuchałyśmy kolejnego taksówkarza, który (jak się okazało) zaproponował całkiem niezłą cenę za podwózkę do pobliskiej Požegi. Przy okazji zabrałyśmy ze sobą zalegającego na ławce Amerykanina ratując go tym samym od pozostania w Lučani na zawsze.

  Belgrad. Włoska knajpka oczekiwaniu na wieczorny pociąg do Budapesztu. Tam zjadłam najlepsze pesto w moim życiu ;)  
 
Korytarz naszego pociągu tuż przed Budapesztem
Reszta trasy (aż do Budapesztu) poszła całkiem gładko, nie licząc traumatycznych przeżyć w nocnym pociągu Belgrad-Budapeszt. Można go było określić mianem międzynarodowego TLK. Pociąg był tani, ale biletów sprzedawano ile wlezie. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie to, że następnego dnia w Budapeszcie zaczynał się jakiś znany festiwal. Z miejscami nie miałyśmy problemów, ale potem jak rasowe Polki broniłyśmy przestrzeni w przedziale. I to nas zgubiło. Kiedy większość pozostałych przedziałów była pełna, władowała się do nas siedmioosobowa ekipa witając nas tekstem: We don't know if you are tired, but we are going to have a party for whole night... do you smoke weed?
To zwiastowało apokalipsę w kontekscie tego, że jednak chciałyśmy się wyspać. Lidka wyruszyła na poszukiwanie miejsc w innym przedziale, a ich znalezienie mogło graniczyć z cudem. W końcu po wysłuchaniu naszej dramatycznej historii przygarnął nas przedział w składzie: dwie Serbki po zakupach w Belgradzie i czeska para wracająca z wakacji na Bałkanach. Kiedy wsiadałyśmy, patrzyli na nas jak na osoby ciężko doświadczone życiem, więc widać Lidka dobrze przedstawiła naszą tragedię.

Naszym węgierskim celem był Eger, a dokładniej Dolina Pięknej Kobiety przepełniona winem. Pociąg relacji Budapeszt-Eger uciekł na naszych oczach, ale dzięki temu po raz kolejny wylądowałyśmy w tym samym Mc Donald's. Historia się powtarza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz