wtorek, 20 września 2011

Turkusowe Villach

Po moich blondyńsko-autostopowych perypetiach byłam już na drodze do austriackiego Villach. Zaliczyłam przesiadkę w Klagenfurcie: z autobusu Intercity do pociągu. Była to przesiadka nie byle jaka, bo w przerwie udało mi się w końcu napić wody i zatankować zapasy! W pociągu dalej przyjemnie wiała klimatyzacja, ale to co zobaczyłam za oknem, sprawiło, że tak bardzo pragnęłam wysiąść! Natychmiast! Mijałam nieskazitelnie turkusowe jezioro wetknięte między zalesione góry. Do tego idealna pogoda, a przy brzegu rozwinięta infrastruktura plażowa: pomosty, lodziarnie, widok na bujające się żaglówki. Gdyby nie mocno sprecyzowany cel podróży z chęcią zostałabym tam na parę dni.

Na jednej z ostatnich stacji wsiadła eskpresyjna starsza pani z białym puchatym pieskiem. Krzyczała Ciao! do swojej córki na peronie. Poczułam Włochy i odrazu zrobiło mi się trochę lżej na duchu.
Pani dosyć szybko mnie zagadała (o dziwo po angielsku) - okazało się, że obydwie celujemy we Włoskie Udine. Z tą różnicą, że i właścicielka, i puchaty piesek mają już wykupione bilety na dalszą podróż. Dla mnie nie starczyło.

Postanowiłam poszukać informacji turystycznej, która miała mi pomóc w wybraniu miejsca na autostopowanie. Faktycznie pomogła. Docierając wyposażona w mapę okolicy do wyznaczonego punktu, znów miałam okazję co nieco obejrzeć - w Villach również królowała cudownie turkusowa woda (tym razem z rzeki), a do zestawu dołączone były zabytkowe budynki, designerskie kolorowe ławeczki i sporo kwiatów. Tam też mogłabym zostać trochę dłużej.

Tochę Villach. Na zenitowym zdjęciu superturkus wyszedł jak brązowa breja, ale musicie mi uwierzyć, ze on tam jest!

Nie przeszłam nawet 1/5 planowanej trasy, kiedy na światłach dostrzegłam samochód z włoską rejestracją. Po mojej próbie nawiązania kontaktu pan za kierownicą wybełkotał, że nie zna języków, ale jedzie do Udine (przynajmniej z tego co zrozumiałam). Dlatego bardziej na migi wyprosiłam podwózkę. W ten sposób zniknęłam z Villach, a tym samym z upalnej, turkusowej i męczącej Austrii. Mimo że słońce było coraz niżej, ciągle wierzyłam w jakiś cud, który pomoże mi dotrzeć do Sieny już nie przed końcem dnia, ale chociaż przed północą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz