wtorek, 6 września 2011

Żółwim tempem przez granicę - Serbia wita!

Po zakupie supertanich biletów ruszyłyśmy na odpowiedni peron (po Serbsku kolosek) w celu wpakowania się w odpowiedni pociąg. Na kolosku stała tylko smętna pomarańczowa lokomotywa. Ku naszemu zdziwieniu, jakieś starsze małżeństwo bardzo intensywnie sugerowało nam wejście do środka.
Po pokonaniu paru ogromnych lokomotywowych schodów i jeszcze większych drzwi, znalazlyśmy parę rzędów ławek, korytarzyk, a nawet kabinę konduktorską. Domniemana parunastumetrowa lokomotywa okazała się być funkcjonalnym pociągiem. Nic tylko zająć miejsca i czekać na start.

prawie całe wnętrze naszego pociągu
Ruuuuuuuuszyyyyli! Do przygranicznego Röszke nasz wehikuł przemieszczał się w niezbyt zawrotnym tempie. Na miejscu kontrola paszportów i zmiana pociągu. Jeśli wagonik, z którego dopiero co wysiadłyśmy można nazwać oldschoolowym, to kolejny z pewnością był antyczny ;)
pociąg numer dwa - wydanie serbskie
Zwracam też honor prędkości, jaką rozwijał pociąg węgierski. Serbski odpowiednik zwalniał do minimum, może dlatego, że przez znaczną część trasy jechaliśmy po łące. Nie wiem co z torami - z pewnością gdzieś tam były, ale nieuzbrojonym okiem (albo i nawet uzbrojonym w aparat) ciężko było dostrzec cokolwiek metalowego w łanach trawy. Tym radosnym sposobem pociąg pokonał niecałe 50 kilometrów w ponad 3 godziny! Chyba przewodnik nie okłamał nas za bardzo opowiadając o dawno niemodernizowanych kolejach serbskich. Ale za to jakich tanich! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz