czwartek, 8 września 2011

Guča!

Droga do Gučy (czyli do gwoździa programu serbskiej wyprawy) miała być prosta i tania oraz zawierać zminimalizowaną ilość tras autobusowych (zarówno ze względu na koszty jak i naszą chorobę lokomocyjną). Kłopoty zaczęły się już rano na dworcu w Belgradzie, gdzie okazało się, iż jakieś 3/4 interesujących nas pociągów skasowano. Żeby przedostać się na miejsce zaplanowaną trasą, musiałybyśmy czekać do wieczora. Niezbyt nam się to uśmiechało, więc wybuliłyśmy na autobus. Czekając na platformie na lokomocyjną śmierć ujrzałyśmy pierwszą zapowiedź zgromadzenia trębaczy w Gučy - cygańską rodzinę objuczoną małymi plastikowymi trąbkami i innego rodzaju gadżetami. Zachodziłyśmy w głowę, kto taki badziew może kupować - wtedy jeszcze nie przypuszczałyśmy, że to paskudztwo będzie nosił co drugi nieletni uczestnik imprezy.

  Jeden z młodych uczestników festiwalu z czymś pomiędzy trąbką a wuwuzelą  
  Na miejscu okazało się jednak, że tłumnie przybyli na festiwal trębacze generują wystarczająco dużo hałasu żeby wybaczyć dzieciom. Moim ulubionym motywem było coś co przypominało trąbkowy flash mob. Jeden z zespołów otaczał stolik z niewinnymi ludźmi jedzącymi kotleta (o mięsie później) i grał im praktycznie prosto do uszu (najczęstsze w repertuarze było Ederlezi). Po wszystkim, co niezbyt zaskakujące, trębacze egzekwowali należytą opłatę. Jeśli zdarzyło się, że trzy grupy upatrzyły ten sam stolik, nic nie stało na przeszkodzie - do turystów podchodzili wszyscy i oczywiście każdy z zespołów grał inną, własną melodię.

    Jeden z zespołów w poszukiwaniu kolejnych ofiar 
Przez pierwsze dni w Gučańskim otoczeniu wyglądałyśmy nieco dziwnie, bo bliżej początku tygodnia do miasteczka zjeżdżali się głównie Serbowie. Byłyśmy na tyle międzynarodowe, że udzieliłyśmy wywiadu do serbskiej telewizji. Nie wiem jak Lidka, ale ja nie powiedziałam nic mądrego - coś w stylu: ..and here is a lot of beer, lot of food, trupmets and it sounds like fun. Ni to ładu, ni to składu, ale (co przerażające) ponoć  wyemitowali.  

  Dogorywający pan, nieco bardziej lokalny niż my.  
  Na jednym z forów któryś z internautów napisał, że Guča to festiwal trąbki, pijaństwa i obżarstwa. Za bardzo się nie pomylił, bo jedyne z czym ewentualnie możnaby dyskutować to hierarchia festiwalowych obiektów kultu.
O trąbkach już co nieco wspomniałam. Dzięki nim, standardowy dźwięk jaki nas otaczał od rana do nocy, brzmiał mniej więcej jak to:


Dla pełni efektu przy oglądaniu filmu proponuję włączyć jeszcze telewizor, radio, mikser i może jeszcze jeden film z Gučy na YouTube (czy YouTrube - trube po serbsku to trąbka). Standardową akcją (która z resztą uwieczniona jest na filmie) była impreza pod Pomnikiem Trębacza (a nawet i na pomniku) - jednym z najważniejszych obiektów w miasteczku.
  
Pijani Serbowie zasiadający na ramionach i głowie Gučańskiego pomnikowego trębacza.

Co do pijaństwa tu wszystko też by się zgadzało. Niekwestionowanym królem (i cóż, głównym sponsorem) było piwo Jeleń. Żółte puszki były wszechobecne: w lodówkach, magazynach, w dłoniach, na głowach, ulicach i ławkach, a także schodach. Wszędzie! Nie przesadzam.

Statyw na Jelenie z kija
Kolejnym wspomagaczem pijaństwa (czy jak powiedział jeden z późniejszych bohaterów - rozrusznikiem) była rakija pędzona w domu lub po prostu rozlewana ze sklepowych butelek. Nie bez powodu jedno z głównych haseł Gučy to Rakija connecting people. Często była sprzedawana w plastikowych probówkach, przez co aż za bardzo kojarzyła nam się z bakteryjnymi hodowlami. Podsumowując: nieważne czym i jak - praktycznie wszyscy Serbowie byli pijani.


Moja ulubiona część: obżarstwo. Zacznijmy od tego, iż wegetarianie w Gučy mogą mieć mocno przerąbane. Chyba że są w stanie żywić się przez tydzień melonem, zupkami w proszku i kajmakiem (ser pyszny, ale w małej ilości). Menu praktycznie całego festiwalu składało się z wcześniej wspomnianej pljeskavicy (gorzej, że raczej niesmacznej), pieczonego barana lub świniaka albo z zupy (20% wolnopływającego tłuszczu, 60% mięsa, 20% śmietany - reszta to śladowe dodatki), ewentualnie kapusty (kupus), oczywiście z dodatkiem tony mięcha.

Kapusta w czystej postaci tylko jako rzeźba z papierosem w gębie
Jeden z typowych posiłków często spoglądał na nas znad paleniska
Knajpka z burkiem - tłusto-mięsnym śniadaniowym posiłkiem.
Plusem jest to, że z taką podkładką można wypić hektolitry Jelenia, rakiji, śliwowicy, wina czy innych trunków, których serbska dusza zapragnie. Nikt nie powiedział, że łatwo jest być Serbem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz