niedziela, 11 września 2011

Dolina Pięknej Kobiety - Eger

Węgry przywitały odpowiednią tempertaturą - nie za gorąco, nie za zimno. Kolejna drzemka w pociągu do Egeru również nie stanowiła powodu do narzekań. Przyjemna była także piesza wycieczka do Doliny Pięknej Pani/Kobiety, w której znajomi polecili nam kemping. Trochę pomyliłyśmy drogę, więc ostatecznie zaszłyśmy potencjalne miejsce noclegowe od tyłu, dokładniej od strony totalnie zakłódkowanej bramy. Niezybzt chciało nam się dalej chodzić. Tak się jednak złożyło, że stałyśmy tuż obok wielkiej tabliczki z napisem NOCLEGI. Równie tajemniczej jak wielkiej, bo nie wskazywała żadnego konkretnego miejsca. Za to na pobliskiej górce wyrastał niebieski namiot firmy Chuechuechue (Quechua). Postanowiłyśmy dopytać o co chodzi.

Podświetlany fragment tablicy sąsiadującej z tablicą noclegową.
 
 Widząc wychodzącą nam na wprost staruszkę rzuciłyśmy bez większego przekonania dzień dobry, wszak wszystko jedno co powiemy - na Węgrzech zapewne i tak nie zrozumieją ;) Jakież było nasze zdziwienie kiedy na oko siedemdziesięcioletnia pani odpowiedziała całkiem po polsku to samo! Później dodała, że słabo mówi w naszym języku, ale zaraz przyjdzie jej mąż. Jak się okazało małżonek wcale nie był Polakiem, ale przemiłym Węgrem, który w 1974. roku spędził w Warszawie pół roku na wymianie. A mówił tak pięknie, że ho ho! I z pewnością wiedział o życiu literackim Stolicy więcej od nas. Kazał nam mówić do siebie panie Wojtku, ale podejrzewam, że jego węgierskie imię (jak każde słowo) składa się z conajmniej parunastu sylab.

Podglądając egerskie termy.

Za półdarmo rozbiłyśmy się na panowojtkowym podwórku. Oczywiście z dostępem do łazienki, kuchni i ping-ponga, a jak się trafi to również z soczystym arbuzem od żony gospodarza. Eger zaś okazał się bardzo przyjemnym miastem z termami, których oczywiście nie zdążyłyśmy odwiedzić. Ale co tam miasto! Wszystko sprowadza się tutaj do Doliny Pięknej Kobiety. Jedna z legend głosi, że jej nazwa wzięła się od pani wielkiej urody, która niegdyś sprzedawała tam wino. Widać Węgrzy są bardzo przywiązani do tradycji, bo aktualnie w Dolinie sprzedażą minimum czterech rodzajów tego trudnku trudni się mniej więcej czterdzieści winnic. Wieczorami właściciele praktycznie wszystkich otwierają małe knajpki, gdzie można skosztować przepysznych i przetanich win.

Fragment winnej imprezy
 Większość czasu spędziłyśmy w winiarni, w której zasiadało sporo tubylców i grał cygański zespół. Przy pomocy odpowiedniego datka (nie trudno zgadnąć kto komu zapłacił;) nastąpiło węgiersko-romskie porozumienie. Zaowocowało bardzo udanym koncertem w wykonaniu połowy zawartości knajpki (a szczególnie ładnie śpiewającego pana Węgra). Do palety atrakcji dołączyły też trzy starsze panie. Po zamówieniu pizzy i wielu karafek wina zaczęły tańczyć czardasze. Jakieś dwie godziny później cała knajpka pod wpływem grała, śpiewała lub/i tańczyła.
Na winnicowej imprezie poznałyśmy bardzo fajną (jeszcze bardziej podróżującą) parę z Polski. Przy tej okazji dowiedziałyśmy się, że nie tylko Eger jest miastem termami płynącym. W ten radosny sposób umówiliśmy się na taplanie się w Miszkolcu dnia następnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz