sobota, 17 września 2011

Lato, góry i Botanicy!

Lato ewidentnie już się skończyło. W związku z tym zatonęłam w wakacyjnych zdjęciach i filmikach. Jak to zwykle bywa, meandry odnośników zaprowadziły mnie do wspomnień z także z wcześniejszych lat, między innymi do Botanicznych Wyjazdów. Chodzi tu dokładniej o podróże Sekcji Botanicznej jednej z warszawskich uczelni.
Miałam okazję uczestniczyć w dwóch takich wyjazdach, ale z tego co mi wiadomo, wszystkie trwają niecały miesiąc i dzielą się na dwie części: bardziej oficjalną, w czasie której dzień w dzień badamy rośliny oraz turystyczną w stylu: napracowaliśmy się, a teraz pozwiedzajmy i wypijmy trochę wina.

Odgrzebałam nawet jedno slajdowisko wypominkowe. Akcja toczyła się w Masywie Świdowca na Ukrainie, a później w bułgarskiej Rile oraz na trasie pomiędzy wymienionymi punktami.


Podejrzewam, że treść komentarzy jest zrozumiała raptem dla kilku osób, dlatego spieszę z wyjaśnieniami!
Tak więc czego nauczyli się botanicy? 

1) Ciężkiej i mozolnej pracy w mokrym terenie - faktycznie trzeba było się nachodzić i ciągle padało, ale przymiotnik mozolny występuje tu raczej dla wzmocnienia efektu.

2) Chodzić po stromych zboczach - zdjęcie mówi samo za siebie!

3) Wartości złotego korzenia - złoty korzeń to kłącze różeńca górskiego, dość cennej rośliny. Po jego przełamaniu uwalnia się przyjemny różany zapach, ale nie stąd wartość różeńca. Z jego kłącza produkuje się zdrowotne nalewki, suplementy diety itd. Dlatego mimo iż różeniec jest na Ukrainie chroniony, wielu mieszkańców okolicznych wiosek (z pogranicznikami na czele) zawzięcie wykopuje bidną roślinkę, zarówno na użytek domowy, jak i z myślą o okoliczych skupach. Z tego powodu podczas naszych badań, trafiały się nieuzasadnione akty zazdrości ze strony krążących w okolicy Ukraińców. 

4) Że nie wszystko można mieć w zielniku, nawet na SGGW - podejrzewam, że kontrola na granicy nie spojrzałaby z zachwytem na listki marihuany wystające z naszych plecaków. Małą hodowlę znaleźliśmy w starej synagodze w Widyniu.

5) Nie podwijać spodni, kiedy świeci słońce - zwłaszcza kiedy chodzi się po torfowisku. Nasz z natury blady kolega przepłacił takie przedsięwzięcie dniem spędzonym z Panthenolem na nogach.

6) Że jedzenie w Mc Donald's wszędzie smakuje tak samo - przynajmniej w kwestii podstawowych pozycji menu. Akutalnie cierpię z powodu braku podwójnych Cheseeburgerów w Warszawie (w Krakowie są!).

7) Nie wychodzić w góry kiedy pada - oprócz oczywistych problemów, czyli mokrych rzeczy, które potem wędziliśmy nad ledwo rozpalonym ogniskiem, zdarzyły się te równie przewidywalne, ale jednak trochę przez nas zapomniane. Dokładniej jeden problem w postaci lawiny. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale bryły lodu wielkości przedziału pociągowego zatrzymały się dokładnie na wzgórku, tuż za którym znajdowały się nasze namioty. Brr.

8) Korzystać z wygodnych środków transportu - cóż, jak ktoś się ustawił i był małych gabarytów... ;)

9) Nieświadomie zarażać się snem Oli - Ola spała nawet w jałowcu (jak na załączonym obrazku) - w drugiej części wyjazdu to ja zasypiałam gdzie popadnie.

10) Pilnować łopaty - łopata pożyczona od ukraińskich budowlańców, pewnego razu zjechała w dół zbocza, jakieś dobre 500 metrów. Później była już obiektem specjalnej troski.

11) Sztuki odchudzania - takie są efekty jak się zjada dziennie torebkę kaszoryżu z sosem z proszku, pół czekolady (jak się ją wniesie) i 2 kanapki z małą ilością czegośtam z puszki. A potem się łazi 8 godzin.

12) Morfologii owadożernych roślin - każdy wie, że rosiczki najłatwiej usypuje się z tabaki.

13) Opierdzielać Carexy - Carex to nazwa rodzajowa turzyc, czyli takich roślin, które normalny człowiek nazwałby trawą. A opierdzielać (dokładniej opierdielit czy jakoś tak) to w języku ukraińskim oznaczać, czyli dochodzić do tego co to za gatunek. Opierdzielanie to jedno z głównych zajęć botanicznego wyjazdu.

14) Mocnego snu - tym razem nie chodzi o Olę, tylko o liczne noclegi na dworcach, które wymagały silnej koncentracji na wykonywanej czynności czyli spaniu.

15) Że nie można ufać bułgarskim siostrom zakonnym - w naszym przewodniku napisano, że w okolicach Sofii jest klasztor, w którym siostry zakonne udostępniają pokoje. Kiedy słońce zaczęło zachodzić ruszyliśmy pod miasto i wspięliśmy się pod sporą górkę, tylko po to żeby tuż przed zmierzchem dowiedzieć się, że siostry wcale gości nie przyjmują. W efekcie przenocowaliśmy w namiotach na parkingu tuż przy murach zakonu całą noc strachając się, że ktoś nas okradnie, zabije albo chociaż wypisze nam mandat.
 Właściwa konkluzja chyba jednak jest taka, że do końca nie można ufać przewodnikom - siostry pewnie też już nie raz narzekały z powodu błędnej informacji w książce.

16) Przepióreczki - legendarnej piosenki, która stała się hymnem wyjazdu, i której teraz mało kto może jeszcze słuchać,

17) Kontemplacji pięknych widoków - dotyczy zdjęcia z Musały (najwyższego szczytu Masywu Rilskiego), która cała była spowita we mgle. Autorzy przewodnika zaś poświęcili dość długi fragment na zachwyty nad widokami...

18) Rozmówek bułgarskich - przynajmniej na bardzo podstawowym poziomie. Głównie przy okazji pana na zdjęciu, który (z tego co zrozumieliśmy) szukał swoich krów.

19) Że rodaków-biologów można spotkać wszędzie - no bo jak inaczej ująć fakt, iż spotkaliśmy biologów z Drezna (docelowo z Polski) na wysokości prawie 3000 m n.p.m.

20) Korzystania ze znajomości - po rakiji wypitej wspólnie z szefostwem schroniska Rybni Jezera konny transport (ku zgorszeniu innych turystów) zwiózł nasze plecaki aż na sam dół. Warunkiem było wypicie za zdrowie pana nadzorującego zwożenie (i zapewne też koni) w Rilskim Monastyrze. Nie wymagałoby to większych poświęceń, gdyby nie fakt, że rakija jako napój wysokoprocentowy (znacznie wyżej procentowy niż wódka) zdążyła mocno przejść plastikiem.

21) Że halę główną dwora w Sofii zamykają o północy - z tego powodu zaliczyliśmy nocleg w podziemiach mocno przypominających korytarze warszawskiego Dworca Centralnego. Spaliśmy (a właściwie spałyśmy, bo samcza część pilnowała) w towarzystwie wszystkich bezdomnych z okolicy. Było całkiem przyjemnie nie licząc porannej szarpaniny z cyganką  o (naszego!) melona.

22) Unikać taksówkarzy w Ruse - wcale nie potrzebowaliśmy podwózki, a panowie kierowcy gonili nas ze swoją bogatą ofertą turystyczną grubo ponad godzinę. Do tej pory dźwięczy mi w głowie echo: Unesco! Unesco! Five euro! Unesco!

23) I że życie fitosocjologa jest ciężkie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz